środa, 4 lipca 2012

Casino Diner

Poszukiwanie kolejnych miejsc z jedzeniem cały czas trwa. Zaczyna to być nawet coraz bardziej zabawne. Nigdy nie wiadomo gdzie tym razem wylądujemy, ani co tym razem zjemy. Do lamusa odeszły czasy, gdy cały proces przyswajania obiadu był zaplanowany. Blogowanie o kulinarnym Gdańsku jest wymagające, dlatego każdy obiad to możliwość pokazania Wam czegoś nowego. Tym razem przekonacie się czy warto jeść w Casino Diner
Pogoda raczej wilgotna, więc i wejście do lokalu smutne (w słoneczną pogodę jest tam zdecydowanie ładniej, bo od razu po jedzeniu można usiąść na ławeczkę w maleńkim parku i podziwiać szałowego tulipana). W sumie wejście zupełnie nie zdradza co znajdziemy w środku, a uważam, że zdecydowanie powinno! Lokal stylizowany jest na amerykański bar, jaki na pewno widzieliście w jakimś serialu. Gdyby kelnerki miały fartuszki i czepki, a za uchem ołówek i chodziły z dzbankiem kawy, to już zupełnie nie wiedzielibyście czy to jeszcze Gdańsk, czy już Nowy Jork. 
Czerwony, przyjemny odcień i bardzo wygodne, miękkie siedziska. Przejrzyste menu, karta drinków i win, Lifestyle BBC. Jedzenie też iście amerykańskie, bo burgery w przeróżnej postaci, żeberka, fish & chips, pancakes z syropem klonowym i meatballs. 
Zamawiamy zatem standardowego burgera, do tego burgera ostrego i dwa milkszejki (czekoladowy i bananowy). Czas oczekiwania dosyć długi, a brzuchy bardzo puste. Na szczęście słodkie kalorie zjawiają się na stole szybciej i można ze słodkim smakiem w ustach przeczekać minuty oczekiwania. 
Wreszcie są! Podane bardzo apetycznie! W miseczce frytasy (za dodatkową opłata dostaniecie takie same zrobione ze słodkich ziemniaków), potem sałatka coleslaw, sos taki sam jak w burgerach i na koniec same burgery. Ogromne! Bułka wyglądające odrobinę zbyt sztucznie, ale przecież nikt nie łudzi się, że burger to danie zdrowe. Podobnie jest to oczywiste jak i fakt, że burgery smakują wspaniale. Na pewno te. 
A frytki idealnie płaskie, idealnie grube i idealnie posolone (on uważa inaczej, dla niego soli mogłoby nie być wcale). Coleslaw dopełnia całości, a milkszejk przelewa wszystko i unieruchamia mnie na kilka minut. Błoga niemoc, radosny przesyt. A wszystko za około 68 złotych. 
Oj... gdyby tak jeszcze znalazła się motywacja na wieczorne bieganie...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz